Czeski Raj to nazwa popularnego regionu turystycznego i najstarszego obszaru chronionego krajobrazu u większego z naszych południowych sąsiadów, położonego zresztą nieopodal granicy z Polską. Czeski raj to także tytuł nowej książki Jaroslava Rudiša (rocznik 1972), popularnego prozaika z tamtego kraju, pochodzącego właśnie z Czeskiego Raju – pisarz urodził i wychował się w jednym z głównych miast regionu, Turnovie. Tytuł oczywiście jest nie tylko dosłowny – to wszak powieść, nie przewodnik turystyczny – i nie dotyczy jedynie miejsca akcji. Chodzi raczej o wgląd w czeską (i chyba nie tylko czeską) duszę, która okazuje się odległa od rajskich debiutował w 2002 roku i do dzisiaj wydał siedem książek, z czego sześć pierwotnie napisał po czesku, a jedną po niemiecku. Jest też współtwórcą komiksów, autorem scenariuszy filmowych i teatralnych, prowadzi audycje radiowe, pisze teksty piosenek, śpiewa w zespole. Wszystkie jego „czeskie” powieści doczekały się przekładów na język polski. W swojej ojczyźnie jest popularny, niemal po gwiazdorsku. To literatura przystępna, momentami wręcz „czytadłowa”. Jej głównym tematem są poglądy, odczucia, lęki i nadzieje współczesnych Czechów – przede wszystkim tych wielkomiejskich, czasami rozmaitych dziwaków i subkulturowców. Jest to też wgląd, mimo lokalnego sztafażu, raczej „zdeczechizowany”, bo wiele tych sytuacji, postaw i refleksji można bez trudu znaleźć gdzie indziej. To zresztą chyba jedna z przyczyn sporej popularności pisarza z niewielkiego i niezamożnego kraju. Powieści Rudiša doczekały się już licznych autora Czeskiego raju nie są traktatami moralnymi, aczkolwiek nie jest to także obserwacyjno-socjologiczny banał. Mamy tu nieźle odmalowane lęki naszej epoki, neurozy społeczeństwa obfitości, normalsów i freaków, modnych kosmopolitów i wychodzących z niszy „narodowców”; jest tu samotność w tłumie i masowe społeczeństwo konsumpcyjne jednakowych ludzi przekonanych o swojej oryginalności. Ot, weźmy uwagę z Końca punku w Helsinkach:Pościągał z nowych źródeł pięć tysięcy płyt i policzył, że razem z tymi, których do tej pory nie słuchał, spędziłby niemal rok na słuchaniu ich non stop. I to po każdym albumie miałby tylko krótką przerwę na toaletę, kawę i papierosa i w ogóle by nie spał. […] Wypalił jeszcze kilka płyt dla Olego, przekonywał, że musi tego posłuchać, bo to bomba i rewolucja porównywalna tylko z pierwszym lotem w kosmos. Postrock, postfolk, postelektro, postjazz, postpop, postwave i jeszcze kilka post-post-post. Albo z Ciszy w Pradze:Każdy telewizor można kupić na raty. Na miejscu zapłacić dziesięć procent, a resztę spłacać przez jedenaście miesięcy. To wygodne. Wkrótce będzie można kupować na raty też ludzi, możliwe, że już tak jest, że gdzieś w Rumunii można kupić dziecko na raty, jak wam to z drugą połówką w Londynie czy Paryżu nie w Polsce mowa o Czechach i o literaturze czeskiej, pojawia się niemal zawsze ten sam zestaw stereotypów. Opowieści przy piwie i knedlikach, wojak Szwejk, a przede wszystkim humor, dystans i ironia. U Rudiša są: humor, ironia i dystans, ale raczej na marginesie i jako tło do współczesnych problemów, które wbrew pozorom beztroski i wyluzowania nie omijają mieszkańców tamtego kraju. Choć to proza znacznie lżejsza i pozbawiona poważniejszych wątków metafizycznych, więcej tu podobieństw do depresyjnych książek równolatka pisarza, nieżyjącego już Jana Balabána, niż do polskich wyobrażeń o knajpianym czeskim humorze i jego literackich wersjach. Tak, bohaterowie Rudiša piją piwo, ale smakuje ono czasami niezwykle gorzko, a bywa i tak, że do kufla kapią łzy. Wspomniane „zdeczechizowanie” dotyczy także książki najnowszej, a może właśnie jej dotyczy najmocniej. Jak bardzo paradoksalnie by to nie brzmiało, skoro jej akcja – a raczej brak akcji – rozgrywa się wśród prowincjuszy. W gronie bywalców raczej „czeskiej hospody” niż „czeskiej kawiarni”, by użyć popularnego rozróżnienia, które u naszych sąsiadów jest odpowiednikiem opisania konfliktu polskiego „ciemnogrodu” z rodzimymi „lemingami”. Sposób, w jaki Rudiš napisał Czeski raj bliski jest manierze teatralnej. Treścią są dialogi w łaźni – starej, niszczejącej budowli z czasów komunizmu, o której wciąż krążą pogłoski, że zostanie wyburzona ze względu na stan obiektu. Ta łaźnia podobno naprawdę istnieje, a autor wykorzystał między innymi historie zasłyszane osobiście w tymże przybytku. Kilkunastu mężczyzn poci się i rozmawia – większość to stali bywalcy, czasami wpadnie ktoś uczęszczający rzadziej. Poza kobietą sprzątającą obiekt i wyganiającą maruderów, nie ma innych bohaterów niż kilkunastu mężczyzn w wieku od wczesnodorosłego po emerytalny. Nie znamy nawet imion, ponieważ autor opisuje ich za pomocą wykonywanych zawodów czy innych funkcji społecznych lub zdarzeń. Jeden sprzedaje ubezpieczenia, inny był mistrzem w tenisie stołowym, jeszcze inny jest strażakiem; któremuś zmarła żona, kolejny jest ginekologiem i tak dalej. Kolejne pory roku, rozmowy bezimiennych facetów w klaustrofobicznej saunie – nic więcej. Jeszcze tylko śmiech kobiet zza ściany, bo miłośnicy ciepłej pary i zimnej wody są przekonani, że poza przepierzeniem znajduje się część damska, a tam rozlega się nieustanny chichot, podczas gdy oni omawiają sprawy, rzecz jasna, poważne. Oprócz sprawozdań ze zwykłego życia (co kto zrobił, gdzie pił, co mu dolega, gdzie kupić dobrą goudę i tak dalej), tematami są małe codzienne dramaty, takie jak śmierć żony jednego z bywalców, któremu w efekcie świat się rozsypał i który próbuje ocalić resztki czasów przed tragedią niewietrzeniem mieszkania, aby zatrzymać zapach zmarłej. Która zresztą okazuje się być eks-kochanką innego bywalca. Albo rozpad małżeństwa kolejnego z saunowiczów, tego, który chętnie pouczał innych, jak postępować w małżeństwie, aby było dobrze i bez perturbacji. Są też dobre rady ginekologa, traktowanego przez pozostałych jako specjalista od chorób wszelakich, który zaleca każdemu picie trzech piw dziennie (ani mniej, ani więcej) jako uniwersalny środek na dobre samopoczucie. Zapytany w końcu, czemu sam nie pije, okazuje się być wyleczonym alkoholikiem ze sponiewieraną wątrobą. Mordercze dystanse przejeżdżane na rowerze przez analityka danych okazują się sposobem na zapomnienie o wyniszczającej pracy zawodowej, a ponoć udane małżeństwo innego, chwalone przezeń, okazuje się polegać na tym, że prawie z małżonką nie rozmawia:Inni się kłócą, ciągle wydzierają się na siebie, a my sobie wspaniale milczymy. […] Żona mnie kocha, nie myślcie sobie. Nawet jak tak wspaniale milczymy. Na pięćdziesiątkę dała mi grób. Piękne miejsce, na nowym cmentarzu, drugi rząd, w słońcu. Będę miał tam ładnie, jak już mnie nie czasami w łaźni pojawia się echo spraw większych, na przykład spór o islamistów, ukazany w swej dojmującej banalności, którą chyba każdy zna z niekończących się przepychanek słownych. Ktoś się boi wyznawców Allacha i mówi o tym strachu medialnymi sloganami, choć nie zetknął się z niczym przerażającym w realnym świecie, ale też oczywiście buńczucznie zapowiada, iż stanie islamistom na drodze; ktoś inny na identycznie sloganowym poziomie ripostuje, że jego dentysta to Syryjczyk i świetny facet, więc chce temu przeciwnemu islamistom dać po gębie. Sporadycznie pojawiają się refleksje cywilizacyjne:Ja to ciągle mówię, że to wszystko wina internetów. Od kiedy są internety, moim pacjentkom odbija. – Dokładnie. Mówił, że dopiero teraz wszyscy się sypią. Miał u siebie czternastoletnią dziewczynę, która się załamała, bo przez piętnaście minut nie przyszedł do niej esemes. W sensie, że nikt jej nie lubi, skoro nie odpisują. Takie dzisiaj ludzie mają choroby. Ludziom teraz strasznie odbija. […] – Teraz normalnie sobie uświadomiłem, że jestem szczęśliwym, jak w pracy nie działa nam sieć. […] – Ja bym normalnie wyłączał net, żeby ludzie więcej zasuwali. Albo żeby sobie odpoczęli i czytali. Powinno na to być jakieś internetowe prawo. Ludzie się dobrowolnie nie odłączą, co nie?W pewnym momencie jeden z amatorów sauny prosto, lecz w bardzo trafny sposób dotyka jednej z bolączek naszej epoki – chronicznego niedoboru wolnego czasu i nadmiaru zajęć oraz tego, jak wpływają one na życie rodzinne, gdy aktywność na rzecz utrzymania się na ekonomicznej powierzchni zostaje spleciona z chęcią większego komfortu: „Dzisiaj baby chcą mieć wszystko. Chcą, żebyś przynosił do domu forsę, żebyś harował, chcą, żebyś był w domu. Ale jak masz być w domu, skoro musisz harować, żeby była forsa?”. W rozmowach nie pojawia się doraźna polityka, pojawia się natomiast nieśmiało i niekonkretnie wyrażone przekonanie, że coś jest nie tak i że kończą się „znane czasy”. Jak mówi jeden z bohaterów, potrzebna jest nowa „aksamitna rewolucja”. Przekonuje, że powinna ona iść nie w lewo, nie w prawo, lecz prosto, choć przecież zupełnie nie wiadomo, co miałoby to oznaczać. Jakkolwiek tak znaczna nieobecność sporów okołopartyjnych wydaje się w gronie rozgadanych mężczyzn niezbyt realna, to jednak odmalowanie post-politycznej pustki i zagubienia należy do jednej z trafnych obserwacji społecznych Rudiša. Fakt, iż autor uczynił bohaterami niemal wyłącznie mężczyzn, a kobiecy jest tylko chichot zza ściany, zresztą, jak się okaże, wyimaginowany, to oczywiście efekt przesiadywania w saunie męskiej. Ale właśnie mężczyźni są w tej epoce bardziej uderzająco bezradni, bo to od nich przez lata oczekiwano objaśnień i to oni sami od siebie też ich oczekiwali. Nadal chcą wyjaśniać świat, tylko że trwającą epokę objaśnić jest coraz trudniej. Rozmowy w Czeskim raju są głównie o niczym. Banalne, arcyproste, momentami bardziej przypominają stenogram z podsłuchu niż literaturę. To nie jest Hrabal, do fascynacji którym przyznaje się autor. To prędzej anty-Hrabal. Choć pojawia się tu humor, knajpiany żart, a nawet kilka wspominkowych opowieści, to zamiast potoczystej, baśniowej gawędy otrzymujemy oszczędne, sprawozdawcze komunikaty z życia ludzi, którzy niczego na potrzeby słuchaczy nie ubarwiają; przeciwnie, raczej odzierają z kolorów („Ja wam powiem, jak powstał człowiek. Świnia ruchała się z małpą i gotowe”). A może właśnie jest to Hrabal, tyle że zupełnie innej epoki? Epoki skrótowych komunikatów i komunikatorów, haseł reklamowych, pośpiechu, nadmiaru wrażeń. Epoki, w której nie istnieje już czas przepuszczany beztrosko przez palce, więc nie ma też niekończących się rozmów. Epoki innej niż ta, w której istniały niedobory konsumpcyjne i nie zmienialiśmy co chwilę gadżetów na nowsze, ale zarazem nie byliśmy przepracowani, pogrążeni w nawykowych rytuałach konsumpcyjnych, przebodźcowani, odhaczający kolejne „must have’y” z listy powszechnych nabytków materialnych i rozwojów intelektualnych. Nie zdziwię się, jeśli ktoś uzna, że to już nie jest literatura, że to zbyt proste, że brak tu tego wszystkiego, co sprawia, że w ogóle czytamy, zamiast po prostu podsłuchiwać gdziekolwiek cudze rozmowy. Nie ukrywam, że miałem podczas lektury refleksje tego rodzaju. Jeśli jednak literatura ma przynajmniej w części być sejsmografem własnej epoki, to obawiam się, choć przecież wolałbym się mylić, iż w swojej nowej książce Jaroslav Rudiš wypełnia to zadanie całkiem dobrze. Chcecie wglądu w czeską duszę? Oto ona, tyle że inna, niż mówi o niej polski stereotyp knajpiano-knedlikowy. I nie tylko o czeskich duszach tu poczytacie, także o naszych. Lektura zajmie niewiele czasu, bo to raport, który jest czytadłem. I czytadło, które, być może mimowolnie, jest Rudiš, Czeski Raj, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2020, przełożyła Katarzyna Dudzic-Grabińska
tyle słońca - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Data premiery: Safari Po trzech latach przerwy, w marcu 2014 ukazała się nowa, studyjna płyta Pustek pt. „Safari”. Przy nagraniach zespół współpracował z trzema producentami, co zaowocowało oryginalną mieszanką brzmień. Jak sami mówią: „nowa płyta to zawsze wyzwanie, szczególnie dla takiego zespołu jak my, który nie lubi się powtarzać. Jak zwykle chcieliśmy, żeby album był inny niż wszystkie poprzednie. Tyle rzeczy wydarzyło się w międzyczasie, tyle koncertów zagraliśmy, tyle zmieniło się w życiu każdego z nas, rodziny, macierzyństwo, więc zmiany nastąpiły naturalnie. Postanowiliśmy mocniej niż kiedykolwiek postawić na piosenki, siłę melodii i tekstu. Chcieliśmy też grać w inny sposób, inaczej podejść do instrumentów i więcej pracy włożyć w produkcję płyty. Nie mogliśmy zdecydować się na producenta, więc album miksowaliśmy z trzema różnymi osobami.” Album współprodukowali: Eddie Stevens (Moloko, Roisin Murphy, Zero 7), Adam Toczko (Kult, Pogodno) oraz Bartek Dziedzic ( Brodka). Spis utworów: 1. Sie wydawało 2. Wyjeżdżam! 3. Tyle z życia 4. Rudy Łysek 5. Pokój 6. Nie tu 7. Po omacku 8. Wampir 9. Miłość i papierosy 10. Lepiej osobno
Akkorde: C, Em, Am, F. Akkorde für Pustki - "Po omacku". Chordify ist deine Nr. 1 Plattform für Akkorde. Includes MIDI and PDF downloads.
VII. Z ŻYCIA CHOPINA. »Słabszy się czuję, nie mogę komponować, nie tyle dla braku chęci, ile dla fizycznych przeszkód, bo się tłukę co tydzień po innej gałęzi. A cóż mam robić? Zresztą oszczędza mi to trochę grosza na zimę«... Tak brzmiał wyjątek z listu Chopina do Grzymały, z d. 1 października 1848 r., kiedy artysta bawił w Szkocyi, w zamku lorda Stirling. Było to już po szeregu koncertów, z którymi wystąpił w Glasgowie, w Edimburgu i Manchester, a które, powiódłszy się znakomicie, przyniosły mu znaczny dochód. Niestety, były to ostatnie zarobione przezeń pieniądze. Gdy po upływie sześciu miesięcy, w marcu roku 1849, znalazł się z powrotem w Paryżu, gonił już resztkami, a że od chwili, gdy przyjechał, prawie ciągle musiał leżeć w łóżku, niezdolny ani do pracy kompozytorskiej, ani do dawania lekcyj, przyczem wydatki wciąż się zwiększały w miarę rozwijającej się choroby, więc doszło do tego niebawem, iż genialny twórca Mazurów i Polonezów ujrzał się bez grosza... Zaprzyjaźniony z nim serdecznie wiolonczelista Franchomme, na którego głowie spoczywała cała finansowa strona egzystencyi chorego, widząc pustki w kasie, nie znajdował innego sposobu wyjścia z tego krytycznego położenia, tylko naradzić się z gronem najbliższych znajomych i wielbicieli mistrza, co czynić? Należało skądciś dostać pieniędzy, Chopin bowiem, o ile nie wiedział, jak zaradzić temu bankructwu, o tyle denerwował się niem, tak, iż natychmiast czuł się gorzej. Skończyło się na tem, że się udano do panny Stirling, która, jako dawna uczennica Chopina, była tak zagorzałą jego wielbicielką, iż ją nawet posądzano o źle ukrywaną miłość ku niemu... Przed paru laty Chopin dedykował jej prześliczne dwa Nokturny, F-moll i Es-dur, a kiedy na początku roku zeszłego, po wybuchu rewolucyi lutowej, zdecydował się jechać do Anglii, to przyczyniły się do tego w znacznej mierze i namowy ze strony »Szkotek«, jak nazywał pannę Stirling i jej siostrę, panią Erskine. Była to osoba bogata nadzwyczaj, a że kult, jaki żywiła dla Chopina, był wiadomy powszechnie (wiedziano nawet, że Chopina często nudziły jej czułości i zbytnie zajmowanie jego osobą), nie wątpiono przeto, że dowiedziawszy się o kłopotach swego uwielbianego mistrza, nie omieszka mu przyjść z pomocą. Jakoż nie zawiodła pokładanego w niej zaufania: gdy jej powiedziano, jak rzeczy stoją, nie namyślając się ani chwili, ofiarowała franków, wyrażając gotowość ofiarowania więcej, jeśli tego tylko zajdzie potrzeba. O całem tem smutnem zaściu istnieje kilka wersyj, które warto poznać bliżej, bo nietylko opowiadają, jak romantyczną drogą doszły Chopina te pieniądze, lecz równocześnie rzucają ciekawe światło na ówczesny nastrój umysłów, dla nas dziś całkiem prawie niezrozumiały, a wielce dla epoki charakterystyczny. Pani Rubio, jedna z celniejszych uczennic Chopina, opowiadała historyę tę Niecksowi w następujący sposób. Pewnego dnia zjawił się u niej Franchomme, z oświadczeniem, że należy przedsięwziąć jakieś kroki, ażeby wystarać się o pieniądze dla Chopina, o czem dowiedziawszy się ona, zaproponowała poprosić o zasiłek bawiącą właśnie w Paryżu pannę Stirling, przybyłą tu umyślnie dla opiekowania się chorym artystą. Gdy Franchomme uznał pomysł ten za dobry, pani Rubio, jak zapewnia, udała się niezwłocznie do bogatej Szkotki, ta zaś usłyszawszy o kłopotliwem położeniu swego ulubieńca, przeraziła się w najwyższym stopniu, tłómacząc przybyłej, że nie dalej, jak kilka dni temu posłała Chopinowi, nic o tem nie mówiąc nikomu, franków. Posłała je w pakiecie, który dla niepoznania od kogo pochodził, kazała zaadresować w jakimś sklepie, a następnie, opieczętowawszy, poleciła wręczyć artyście. To był fakt; skoro Chopin do tej pory nic nie wiedział, ani wspominał o otrzymanej anonimowej przesyłce, dowodziło to tylko, że pieniądze gdzieś utkwiły po drodze. Ale gdzie?... Przedsięwzięto wszelkie możliwe starania, ażeby odnaleźć przepadłą zgubę, lecz szukano daremnie; pakiet zniknął, jak kamfora. Oczywiście, że to wywołało niemałą konsternacyę wśród przyjaciół Chopina. Gdy sobie łamano głowy, gdzie się pieniądze te podziać mogły, wpadł ktoś na oryginalny pomysł, ażeby zasięgnąć rady u słynnego medyumisty Aleksandra... Autorem tego pomysłu był, według pani Rubio, jakiś literat szkocki, znajomy czy krewny panny Stirling, nazwiska wszakże jego nie zapamiętała... Jakkolwiek niemało dałoby się powiedzieć o tej prawdziwie szkockiej propozycyi, to jednak, ponieważ wyczerpano wszelkie środki, zdecydowano się spróbować jeszcze i tego. A nuż się uda!... Nowoczesny czarownik, zapytany, gdzie szukać rzeczonego pakietu, oświadczył, że paczkę tę wraz z listem oddano żonie portyera, u której znajduje się dotychczas; iż on jednak, ażeby módz cośkolwiek bliższego powiedzieć w tym przedmiocie, koniecznie musi dostać choć kilka włosów z głowy podejrzanej odźwiernej; w przeciwnym razie nie jest w możności dać żadnych dokładnych informacyj. Zadanie było niełatwe, ale nie przedstawiało się znowu jako niemożliwe do spełnienia. Poprostu wypadało uciec się do podstępu!... Jakoż uknuto formalny spisek na głowę odźwiernej, a co najzabawniejsze, iż i Chopin, gdy go wtajemniczono w całą sprawę, nietylko dał się wciągnąć do tego niepowszedniego spisku, ale nawet, po długich naradach, w jaki sposób dałoby się podejść niczego niedomyślającą się kobietę, skoro zadecydowano, że najłatwiej by się dopięło celu, gdyby on był wykonawcą całego zamachu, nie cofnął się przed przyjęciem tej ryzykownej a trudnej roli. Ażeby się z niej godnie wywiązać, artysta poprosił portyerkę, ażeby mu wieczorem umyła nogi, co zresztą zdarzało się jej czynić już niejednokrotnie... Gdy przyszło do tej czynności, Chopin tak poprowadził rozmowę, że jakoś zgadało się o włosach wogóle, a po niejakim czasie o włosach madame la consierge w szczególności. W końcu, prawdopodobnie ku niemałemu zdziwieniu stróżki, artysta wyraził życzenie, że pragnąłby posiadać plecionkę z jej włosów... Madame la consierge, uważając to za jedno z tych dziwacznych zachceń, z któremi tak często spotyka się u ludzi chorych, i nie śmiąc sprzeciwić się podobnemu żądaniu, uczyniła mu zadość, choć pewno sobie pomyślała, że jednak temu panu Chopinowi coś się musiało pomięszać w inteligencyi... Ale nie o to chodziło, co sobie pomyśli pani portyerowa, lecz o jej włosy!... Gdy je zdobyto, zaraz nazazajutrz pospieszono z niemi do Aleksandra, ten zaś, przyjrzawszy się im, orzekł, że pieniądze znajdują się ukryte w zegarze ściennym, wiszącym w mieszkaniu portyera. Otrzymawszy tę informacyę, nie zwłócząc udano się do portyerki, która, zapytana o taki to a taki pakiecik, niedawno przysłany do pana Chopina, w pierwszej chwili zbladła, jak kreda, poczem, wyciągnąwszy z za zegara żądaną kopertę, zaczęła się tłómaczyć, iż ją na razie zapomniała oddać, później zaś, gdy sobie przypomniała o niej, wstydziła się przyznać, że powierzoną sobie rzecz tak długo przetrzymała w swojem mieszkaniu... Gdy rozwinięto pakiet, okazało się, że nie brakło ani franka. Mimo to, wszystkim nasunęło się podejrzenie, że madame la consierge, spodziewając się rychłej śmierci Chopina, a domyślając się, że w paczce są pieniądze, schowała ją umyślnie, ażeby sobie w odpowiedniej chwili przywłaszczyć jej zawartość...« Nieco odmiennie opowiada o przebiegu całej tej sprawy pani Audley w swej francuskiej książce o Chopinie. Według niej rzecz miała się tak: Jednemu z najbardziej zaufanych przyjaciół Chopina (Franchomme'owi) zdarzyło się raz rozmawiać z panną Stirling o kłopotach finansowych twórcy Nokturnów, na co wspaniałomyślna Angielka prosiła go o przyjęcie franków oraz o możliwie delikatny sposób wręczenia ich choremu. Życzeniu jej stało się zadość o tyle, że pieniądze, złożone w papierowej kopercie, oddano odźwiernej Chopina, z poleceniem, by list ten oddała adresatowi. Dla przyjaciół mistrza, współczujących jego przykremu położeniu, było to piękne znalezienie się panny Stirling, jakby promieniem słońca, rozjaśniającym ponure ciemności; szczególniej zaś mógł się z tego cieszyć Franchomme, czuwający nad kasą swego genialnego kolegi. To też nie trudno wyobrazić sobie jego zdziwienie, gdy w kilka dni po tem wszystkiem usłyszał nowe skargi z ust Chopina, który dobierając szczególnie cierpkich wyrażeń, użalał się na swoją nędzę. Franchomme, wiedząc o hojnym zasiłku panny Stirling, nie mógł zrazu wyjść z osłupienia, gdy jednak Chopin wciąż obstawał przy swojem, zaczęło go to w końcu niecierpliwić. Czując, że tu na dnie wszystkiego leży bezwarunkowo jakaś mistyfikacya, rzekł trochę podrażniony już tą rozmową: — Ależ, mój drogi, zdaje mi się, że chyba nie masz powodu troskać się zbytnio o swoją przyszłość. Chodzi tylko o całkowite odzyskanie zdrowia, a tego możesz oczekiwać z całym spokojem, mając pieniądze. — Co? Ja mam pieniądze? wykrzyknął Chopin urażony. Jestem bez grosza! — Jakto? A te franków, któreś otrzymał niedawno? — Dwadzieścia pięć tysięcy franków?!! Gdzież one są? Kto mi je miał przysłać? Nie otrzymałem w tych czasach ani jednego sou. — No, wiesz, tego to już trochę za wiele! Po takiej wymianie zdań, dość nieprzyjemnej dla obu przyjaciół, gdy nareszcie Franchomme opowiedział Chopinowi o owych franków od panny Stirling, i gdy się okazało, że Chopinowi nie dostarczono ostatnimi dniami żadnego listu z pieniędzmi, nie pozostawało nic innego, tylko szukać... Kwota była zbyt znaczna, aby dopuścić jej stratę. Jakoż zabrano się do dzieła. Po zbadaniu wszystkich okoliczności, towarzyszących wysłaniu owego listu z pieniędzmi, jeden fakt nie ulegał najmniejszemu zaprzeczeniu, że zapieczętowane pieniądze oddano odźwiernej, że je miała doręczyć Chopinowi, że ich jednak nie doręczyła. A zatem musiały znajdować się u niej... Chodziło o to tylko, w jaki sposób przekonać się o prawdziwości tego przypuszczenia, by jednocześnie nie obudzić czujności w stronie posądzonej. Ktoś wpadł na pomysł, by zapytać o radę w tym względzie słynnego podówczas w Paryżu medyumisty Alexisa. Ale i tu natrafiono na szkopół: na to bowiem, by z Alexisa coś wydostać, należało go z daną osobą wprowadzić w pośrednią lub bezpośrednią styczność, co w danej sytuacyi nie było wcale łatwem. Lecz zaradzono i temu. Ponieważ chodziło o portyerkę, więc za pomocą zręcznego podstępu wydostano od niej chustkę, którą zwykle nosiła na szyi, i chustkę tę zaniesiono medyumiście. Ten, wziąwszy ją do ręki, odrazu dał żądane objaśnienie, mówiąc, że poszukiwane franków znajdują się za lustrem w mieszkaniu portyera. Po zasiągnięciu tej informacyi, osoba, która list była doręczyła odźwiernej, niezwłocznie udała się do niej, oświadczając, że listu, o którego oddanie Chopinowi prosiła niedawno, artysta nie otrzymał dotąd... Czemu? Na to portyerka wyjęła z za zegara żądaną paczkę, i oddając ją, rzekła z najzimniejszą krwią: — Eh bien, la v' la, vot lettre! Poprostu, zatknąwszy paczkę za zegarem, ażeby ją przy pierwszej sposobności zanieść na górę, zapomniała o niej na śmierć... Gdy wreszcie pieniądze doszły do rąk Chopina, zawahał się z przyjęciem tak znacznej sumy. Według twierdzenia pani Rubio, zatrzymał tylko franków, resztę zaś zwrócił swej hojnej przyjaciółce. Franchomme jednak, który w danym wypadku musiał być z natury rzeczy najlepiej powiadomionym, utrzymuje z całą stanowczością, że Chopin zatrzymał franków, co jest o tyle prawdopodobniejsze, że przy wysokiej stopie, na jakiej wielki pianista żyć był przyzwyczajony, drobna stosunkowo suma franków starczyłaby na bardzo niedługo. Nie należy zapominać, że artysta trzymał obszerne mieszkanie na pierwszem piętrze, że, jakkolwiek chory i często zmuszony leżeć w łóżku, prowadził dom otwarty, przyjmując liczne grono znajomych, że do stołu prawie nigdy nie zasiadał sam, że prócz służącego miał przy sobie od niejakiego czasu »gardmaladę«, że pozostawał pod opieką pierwszych powag lekarskich, że na spacer do lasku Bulońskiego nie wyjeżdżał nigdy inaczej, tylko powozem, i t. d., i t. d. Uwzględniwszy to wszystko, łatwiej się wierzy Franchomme'owi, niż pani Rubio. Kiedy panna Stirling zdecydowała się wesprzeć Chopina franków, to tylko dała tem dowód, że znała doskonale jego potrzeby... Nadmienić wypada, że i co do wielkości ofiarowanej mu sumy nie wszystkie relacye są z sobą w zgodzie. I tak np. Karol Gavard (który wogóle jest jednem z najwiarogodniejszych źródeł odnośnie do Chopina) powiada, że mu ofiarowano nie lecz tylko franków.
. 763 528 113 732 197 176 568 615
pustki tyle z życia tekst